Forum www.tpbrp.fora.pl Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Z cyklu ,,Zapomniane opowieści" - historia berserku

 
Odpowiedz do tematu    Forum www.tpbrp.fora.pl Strona Główna » Historia Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Z cyklu ,,Zapomniane opowieści" - historia berserku
Autor Wiadomość
combie
Członek Gildii
Członek Gildii


Dołączył: 01 Gru 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

Post Z cyklu ,,Zapomniane opowieści" - historia berserku
- Uważaj, za tobą! - krzyknął Kams, przebijając na chwilę bitewny gwar swym niemalże niedźwiedzim głosem.
- Dzięki, przyjacielu. Masz jednego po lewej! - Berzerg sparował odgórne uderzenie, rozciął tętnicę i ostrzegł kolegę po fachu równie niedźwiedzim krzyknięciem.
Wynik bitwy od początku był przesądzony. Wojska Antikurnii były chlubą tegoż kraju, wszyscy wyćwiczeni, silni, mężni i zawsze zwarci. Antikurnia znana była z dość nietypowego podejścia do żołnierzy, jak na ówczesne czasy. Nie byli to tępi niewolnicy, katowani i ćwiczeni na maszyny do zabijania. Każdy był traktowany z szacunkiem, miał własny dom. Bardzo rzadko zdarzali się analfabeci. A przede wszystkim, wszyscy byli przyjaciółmi. Każdy mógł liczyć na kogoś innego, każda strata wojownika była żałobą nie tylko dla rodziny, ale też dla całej armii. Każdy kto ma parcie na oręż chciał być w antikurnijskiej armii, dlatego po stronie przyjaciół była też przewaga liczebna. Wynik od początku był przesądzony. Po niespełna godzinie, dobijano już niedobitki.
- Dobrze! Świetnie, żołnierze! Kolejna wiktoria na koncie antikurnijskiego królestwa. Chwała nam, królowi i królestwu! - Zawinszował generał Berzerg po tym jak całkiem szybko całe wojsko ustawiło się w umówionej formacji.
- Chwała! - odwrzasną zwarty szereg wojowników.
Uprzątnięcie namiotów, podzielenie prosiaków, i przygotowywania do odmarszu trwały tyle, co cała bitwa. Niespełna godzinę.
- Jak dobrze wracać ze zwycięstwem w sercu. - Kams zwrócił się do kolegi idącego obok w szyku. - Jam jeszcze młody, karczma na mnie czeka i koledzy, ale też chciałbym kiedyś wracać jak ty, z podniesionym czołem w stronę żony i dzieciaków. Pewno wspaniałe uczucie...
- Ha, a jakże! - krasnolud zarzucił topór na bark, po czym wysmarkał się we własną brodę. - Jedyne czego teraz mi trza to tylko gąsiorek ze smoczym podmuchem che, che.
- Już po bitce, można pić - Kams wyciągnął zza pazuchy małą buteleczkę owiniętą w skórę, pociągnął i podał krasnoludowi.
- Smok to to nie jest... ale lepsza słaba wódka niż słaba panna, che che.
- Jak na mój gust 60 to dużo... ale co ja się człowiek znam na piwie... Nie tylko Kams i jego przyjaciel krasnolud gawędzili. Całą armię można było porównać z przemieszczającą się gospodą. I nigdzie im się nie spieszyło. Każdy chciał jak najdłużej przyglądać się wschodzącemu słońcu.

- Za męstwo w walce otrzymujecie order Anti! Najwyższe wyróżnienie bojowe! - Król Amdern cierpliwie wręczał każdemu medal, przypinając go pod innymi.
- Który to już? Piąty? - Zaśmiał się po cichu jeden z żołnierzy do swojego przyjaciela. W Antikurnii panował jeszcze jeden zwyczaj, wojownicy mogli mieszkać gdzie chcieli. Nie było specjalnie wyznaczonej dzielnicy wojskowej. Właśnie dlatego Berzerg szedł powoli w stronę chatki niedaleko sadu, aby powitać żonę i swoja córkę, których nie widział cały jeden dzień. Rodzina była dla niego wszystkim. Za czasu jego żona walczyła w antikurnijskiej armii, dla niej sam się zaciągnął. Teraz po lekkiej kontuzji, mieszka koło sadu, w domku który zbudował Berzerg, aby jego żona mogła dłużej cieszyć się widokiem kwitnących jabłoni.

- Panie! - wysłannik wpadł do pokoju królewskiego potykając się na początku o czerwony dywan, później o własne nogi, - Panie! To znowu Kadeńczycy! Na nizinach czarno od zbroi i tarcz. Sto tysięcy, jak nie więcej.
- Spokojnie Marlo, już raz im pokazaliśmy co to znaczy żelazny miecz z Antikurnii. - rzekł król Amdern jak zwykle, spokojnie i powoli. - Chodź ta liczba nieco mnie nie pokoi... Każ osiodłać gryfa. Muszę się temu przyjrzeć.

- Cholera zimno tu, nie mogliśmy się spotkać w jakiejś karczmie? Ciągnie po plecach.
- Cicho, bo ktoś nas zauważy.
- Taa... w kanałach jest masa śledzących nas oczu...
- Cisza wszyscy! Idzie. Zakapturzony człowiek w granatowej szacie szedł powoli w umówione miejsce. Jego pachołek niósł wór.
- Witajcie przyjaciele. - odrzekł spokojnie i powoli głos z wnętrza kaptura. - Widzę, że transakcja może pójść pomyślnie.
- Witam panie. Nie śmiałbym pana wykiwać. Tak robią tylko bezmózgie psy. Na znajdujących się we wnętrzu kaptura wargach zagościł cięty uśmieszek.
- Dobrze. Macie tu prezent od nas. Tylko pamiętacie jak się umawialiśmy? Ma być tak jak w planie.
- Tak, tak. Wszystko pamiętamy i nie zadajemy pytań.
- Dobrze. Zatem do jutra. Marlo daj panu worek. Marlo podszedł do gnolla i wręczył mu wór.
- My też cieszymy się z pokoju. - wyszczerzył się gnoll. Na ustach znowu zagościł uśmieszek, ale nikt nie mógł go zobaczyć, gdyż usta jak i cała głowa skrywane były pod kapturem.

Zagrzmiały rogi, wojownicy ustawili się w odpowiedniej formacji gotowi do starcia. Tym razem wojskom towarzyszył sam król Amdern wraz ze swym pachołkiem Marlem. Wojownicy zagrzewani do walki pieśnią o wyczynach innych dzielnych wojowników w walce, nie czuli strachu który powinni poczuć przed obliczem dwustopięćdziesięcio tysięcznej armii rządnych bitki gnolli.
- Hoho! Więcej was matka nie miała? - zakrzyknął jeden z krasnoludów w stronę tłumu gnolli.
- Może być troszeczkę ciężej niż zwykle. - wyspekulował jeden z wojowników - Ale zawsze to jakaś odmiana jest dobra. Do namiotu króla wpadł Marlo z wyraźnie spoconym czołem.
- Wasza wysokość. ten tłum wygląda na rozszalały. Czy na pewno można im ufać?
- To gnolle. - powiedział król głosem którego zwykle był używać. - Głupie psy. Nie można im zaufać nawet przy robieniu kanapki z kiełbasą. Odwrócisz się i już masz cep w czaszce a pies zwinął cała kanapkę. Dlatego, - król zawiesił głos na chwilę. - mam asa w rękawie.
- Wieżę królu, wieżę. - Marlo uspokoił się trochę, ale nadal czuł lekki strach.
- Ach tak? A twoja matka puszczała się w lesie za garść żołędzi! - odkrzyknął krasnolud na zaczepne obelgi gnolli.
- Dobra nasza wojacy, ich może jest i więcej, ale żeśmy im już cztery razy futro przetrzewili. - krzyknął Berzerg zachęcając wojsko do walki. - Dziś wojna się skończy! Sztandary zapłyną krwią, a żelazo rozgrzeje się do czerwoności! Za mną! Po zwycięstwo!
- A twoja matka jest taka niska krasnalu, że mi może wyl... - gnoll dławiąc się ostatnimi słowami obelgi osunął się na kolana, po czym padł nieżywy z toporkiem w czaszce. Wynik bitwy był od początku przesądzony. Król o tym wiedział. Wiedział też, że przymierze z gnollami to marny pomysł. Ale wiedział też, że gnolle są głupie. Miecze wchodziły jak w masło przecinając na kilka części słabe skórzane kurtki gnolli. Jednak po ich stronie był przewaga liczebna. Ciągły napór zmusił Antikurnijczyków to odejścia w tył. Przesuwali się coraz bardziej i bardziej spychani cepami gnolli. Coraz bardziej w stronę bagna.
- Wasza wysokość! Przegrywamy! Coraz bliżej nam do bagien! Co robić?! Co robić?! - jęczał Marlo.
- Spokojnie, zaraz gnolle popełnią swój pierwszy i ostatni błąd. - głos króla nawet nie zadrżał.
Gnollscy łucznicy zajmowali dogodne miejsca na skalnych półkach. Jednym z nich był ów gnoll któremu wręczono wór.
- Ty zafajdany gównojadzie! - gnoll zwrócił się do Berzerga pokazując mu wór. Berzerg ciął i patrzył na gnolla. I na wór. Na wór z którego gnoll powoli wyciągnął małą dziewczynkę o włosach żółtych jak słoma i z wieloma piegami na zadartym nosku. - Poznajesz szczurze? Twoje? Gówno! Teraz jest moje! - gnoll zaczął się śmiać łapiąc zębami. Śmiał się głośno, ale słyszał krzyki Berzerga. Wyraźnie. Czysto. Czuł, że wbijają mu się do głowy i zakodowują w zakamarkach mózgu. Zawahał się na chwilę. Poczuł, że to co ma zamiar zrobić źle się to dla niego skończy. Zignorował to uczucie. Wyjął z pochwy przyczepionej do uda krótki nóż. - Zobacz! Zobacz co się stanie z kochaną córką wielkiego wojownika! - gnoll podniósł nóż do szyi dziecka. Wyraźnie widział płonący ognień w oczach Berzerga. Dziewczynka przestała się wiercić, ze strachu jedynie wypięła silnie całe ciało. Pchnięcie. Gnoll przez sekundę czuł jeszcze wyprostowane ciało dziecka, lecz po chwili trzymał w ręce bezwładne ciało dziecka. Szmacianą kukiełkę. Ale to nie było straszne. Zaczął padać deszcz. Gnoll nawet nie wiedział, że zesłał śmierć na siebie i swoich kompanów. Ale to nie było straszne. Berzerg osunął się na kolana. Wszystko zaczęło zwalniać. Słyszał pojedyncze krople deszczu rozbijające się na ziemi, trawie, ciałach. Wypuścił miecz z rąk. Nie wiedział ile tak tkwił w jednym miejscu. Wydawało mu się, że całe wieki. podniósł oczy. Ujrzał dwie wielkie rękojeści. Dobył. Wstał. Z łatwością podniósł dwa wielkie topory oburęczne. Ciął. Pozbawił życia sześciu gnolli. W jego oczach już nie było ognia. Była eksplozja, chaotyczne wybuchy i dziki żywioł. Sam był jak dziki żywioł. Niczym szalejący wiatr targający maleńkimi listkami sprowadzał śmierć i ból. Jak rwący potok przedzierający na wskroś lądy mając sobie za nic wszystko co napotka na swej drodze. Wszędzie śmierć, krew. Niczym lawina schodził na swych wrogów kończąc żywot wszystkich których spotkał na swej drodze. Dawał śmierć. Sam był szalejącą śmiercią. Jak rolnik bezinteresownie swoją pracę na polu wykonując, tako Berzerg zasiewał ból i cierpienie, śmierć i krzywdę, ale przedewszystkim strach. O strach chodziło królowi Amdernowi. I strach wywołał. Gnolle nie wiedzieć kiedy poczęły uciekać w panicznym wrzasku, wykrzykując w swej niewyraźniej psiej mowie imię, które teraz brzmiało berserk. Ale to nie było straszne.
- Panie! Co żeś uczyniłeś? Wasza wysokość! Wtedy w tym worku... było to dziecko. - wyjęczał Marko nie mogąc uwierzyć w asa w rękawie króla.
- Marlo, przecież jesteś u mojego boku już tyle czasu i nie wiesz, że każda wojna zabiera ofiary? Z obu stron. - w głosie króla Amdera nie było żadnej barwy. Tylko powolność i spokój. I to było straszne.

***

Nikt się nie poruszył. Wszyscy siedzieli cicho. Rodzina królewska nie poruszała nawet palcem. W końcu król Kadrion zdecydował się, chodź nie chętnie, zabrać głos:
- Tak... panie Wąsiasto-brodasty... to była historia jakiej jeszcze nie słyszałem. I nie prędko usłyszę. Cóż... wiem do czego zmierzasz... nie myśl, że nie umiem wyciągać wniosków, ale czy w naszym królestwie naprawdę są potrzebne radykalne zmiany? Nikt nie odpowiedział.
- Cóż... - kontynuował niepewnie król - dobrze... Wanessa jutro nie pójdziemy na jarmark. Będę miał ważne spotkanie...
Nie 18:34, 30 Maj 2010 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum www.tpbrp.fora.pl Strona Główna » Historia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin